Czy i po co biec maraton w Rzymie?
Obszerną relację z pobytu w Rzymie i mojego startu w 21. Matatona di Roma możecie przeczytać tutaj, tutaj i tutaj. Chciałbym jeszcze przedstawić Wam krótkie podsumowanie tego, czego się można w Rzymie spodziewać. Wybierając tą imprezę w zeszłym roku, bardzo mało znalazłem informacji o samym biegu, trasie, organizacji itd. A w polskim internecie już w ogóle nic. Mogłem przeczytać kilka wpisów na blogach pod wspólnym schematem: „Rano zjadłem bułkę, padało, było ciężko, ale dobiegłem/dobiegłam, było super”. Ale to moim zdaniem mało. Dlatego postanowiłem zapełnić tę lukę. Oby pomogła komuś w ułożeniu kalendarza startów na 2016 rok.
Odpowiedź na najważniejsze pytanie, czy warto jechać do Rzymu, by pobiec w tutejszym maratonie, nie jest oczywista. Ale po kolei.
Zapisy na bieg
Sama strona internetowa organizatora to męka. Strona rejestracyjna, mymdr.it jest jeszcze gorsza. Trzeba się przyzwyczaić do komunikatów po włosku, pomimo wybrania języka angielskiego. Najwyraźniej to standard we włoskim internecie. Największym progiem do pokonania podczas rejestracji (poza progiem finansowym, w 2015 roku: 80 euro) jest zaświadczenie o stanie zdrowia. Formularz po angielsku lub niemiecku należy wydrukować ze strony, a następnie wypełniony i podpisany przez lekarza wgrać w formie elektronicznej do mymdr.it. Chwilę później (Czyżby ktoś to jednak czytał?), dzień-dwa, rejestracja będzie ukończona i system przydzieli numer startowy. Pozwoli również wygenerować potwierdzenie, które należy podpisać i oddać na Expo, odbierając pakiet startowy. Trzeba mieć również ze sobą oryginał oświadczenia lekarza! Zabierają go do swojego archiwum.
Organizacja
Maratona di Roma ma status Road Race Gold Label w ramach certyfikacji IAAF. Dodajcie do tego wielkiego partnera technologicznego – New Balance – który nawet robi limitowane edycje butów na ten maraton, i możecie mieć pewność biegu zorganizowanego perfekcyjnie. Miasteczko, strefa startu, mety, zabezpieczenie trasy, punkty odżywcze… Wszystko dokładnie tak, jak byście się tego spodziewali. Co więcej, nie jest to bieg duży. Edycję 2015 ukończyło jedenaście i pół tysiąca osób. To mniej niż ostatni Półmaraton Warszawski. Nie mam porównania do prawdziwych molochów jak Londyn czy Nowy Jork, ale zestawienie z imprezami Fundacji Maratonu Warszawskiego wypada na podobnym poziomie. Nie mamy się czego wstydzić. Na duży plus, o czym pisałem tutaj, trzeba policzyć rygorystyczne pilnowanie stref startowych na podstawie życiówek z ostatnich dwóch lat. Na minus z kolei: mało pacemakerów, raptem co 15 minut. Wiadomo, że 15 minut to na dystansie 42,195 m przepaść.
Pogoda
W roku 2014, o czym czytałem na blogach, i w roku 2015 biegaczy solidnie moczyło. Czy jest to reguła, trudno oczywiście powiedzieć, ale przełom marca i kwietnia w tej strefie klimatycznej może być humorzasty. Nie licząc mokrych i ciężkich butów, deszcz i niższe temperatury są akurat na korzyść Polaków, którzy zazwyczaj lądują w Rzymie wprost z polskiego przedwiośnia, jeszcze bardziej zimnego i mokrego. Ja po maratonie spędziłem w Rzymie przeszło tydzień i pogoda była już zdecydowanie lepsza. Tylko jeden dzień był równie beznadziejny, co niedziela biegu. Dane statystyczne mówią o 7-8 dniach deszczowych w miesiącu dla marca i kwietnia. Statystycznie macie więc 25% szans na deszcz. Ale wiadomo jak to ze statystyką i rachunkiem prawdopodobieństwa bywa. W każdym razie nie ma się co łamać i sugerować ubiorem Włochów stojących obok na starcie – zdecydowanie polecam biec „na krótko” – krótkie spodenki i pojedynczy T-shirt.
Trasa
Kwestia trasy budzi wśród osób myślących o Rzymie najwięcej obaw i kontrowersji. Czy jest pagórkowato i czy jest dużo kostki brukowej. W FAQ na stronie internetowej przeczytacie jedno, ja Wam powiem drugie. Jest dużo jednego i drugiego. W końcu Rzym to antyczne miasto położone na siedmiu wzgórzach, licząc tylko te wewnątrz murów miejskich. Trasa nie wiedzie oczywiście przez nie wszystkie i trzyma się raczej blisko brzegów rzeki Tyber. Za to prawie każdy most to lekka górka i lekki dołek. Start i meta są na Via deo Fori Imperiali, a więc w solidnym obniżeniu terenu. Z którego trzeba się najpierw wydostać a później do niego zbiec. Ale prawdziwe dwa podbiegi, których należy się obawiać, są odpowiednio na kilometrach 28 i 41. Po obu następuje natychmiast zbieg, ale to co was zmęczy „pod górę”, tego już „z górki” nie odda.
Kostka brukowa to osobny rozdział. Oficjalne dane mówią o ponad 7 km brukowanych na trasie. Głównie w pierwszym i ostatnim etapie. Jest jej tyle rodzajów i sposobów ułożenia, że trudno to nawet opisać. Czasem jest lekko zalana asfaltem, czasem malutka i drobniutka, czasem duża jak, nie przymierzając, nowa nawierzchnia na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Na szczęście nigdzie nie ma prawdziwych „kocich łbów” jakie znamy (przepraszam za kolejne warszawskie odniesienie) z Bednarskiej czy Karowej. Jednak kulturę i kunszt układania kostki brukowej Rzymianie mieli na wyższym poziomie. Nie zmienia to jednak faktu, że non-stop trzeba się patrzeć pod nogi i z uwagą stawiać stopy. Pół biedy jak jest sucho. Mokra kostka po pierwsze jest dużo bardziej śliska, a po drugie jej delikatne krzywizny są wyśmienitym miejscem na mniejsze i większe kałuże. Moje stopy zabezpieczone w raczej solidne buty, a nie lekkie startówki. zniosły tą kostkę dobrze. Ile sekund w końcowym wyniku jednak mnie to kosztowało, nigdy się nie dowiemy. Kilkanaście, kilkadziesiąt? Na pewno nie można tego liczyć w minutach.
Poza tym trasa jest ciekawa, w większości szeroka, szybka, bez wielu ciasnych zakrętów, bez ani jednej nagłej nawrotki. Nie ma też męczących psychicznie długich prostych ciągnących się po horyzont. Jak nie przymierzając wylot na południe aż do Wilanowa w Warszawie. Jeśli tylko odważysz się podnieść wzrok znak drogi, co na asfalcie i w późniejszym, luźniejszym etapie biegu będzie możliwe, zobaczysz bardzo dużo z tego, co zobaczyć powinieneś. Ja niestety nie byłem na to przygotowany, nic mi te budynki i place nie mówiły. Zwiedzanie Rzymu miałem rozpocząć dopiero po maratonie.
Odnośnie trudności trasy, niech odniesieniem będzie elita. W Warszawie w 2014 roku zwycięzca złamał barierę 2:10. W Rzymie najszybszy miał wynik o ponad dwie minuty gorszy. I jestem przekonany, że nie ma tu znaczenia, kogo udało się organizatorowi „zaprosić” do startu.
Podsumowanie
Jeśli jesteś biegowym podróżnikiem i chcesz pobiec w pięknym miejscu, w przyjaznej atmosferze, w imprezie, która Cię nie zawiedzie pod względem organizacyjnym, Rzym spełni te oczekiwania.
Jeśli, tak jak ja, życiówkę masz znacznie poniżej obecnego poziomu, różnica minuty w tę czy we w tę nie będzie Ci spędzać snu z powiek, Rzym to zdecydowanie ciekawa impreza do rozważenia.
Jeśli szukasz imprezy, gdzie chcesz walczyć z wyżyłowaną życiówką i brakuje Ci kilku sekund do złamania któregoś z magicznych wyników, Rzym nie jest dla Ciebie.