Kiedy zapragnąłem być biegaczem

Ci co mnie znają osobiście wiedzą, że moja pamięć długoterminowa do wybitnych nie należy. Dlatego tak cenię Facebooka. „Tego dnia” to jedna z fajniejszych funkcji tego portalu. Dzięki niej i temu, że przyjaciółka (pozdrowienia dla Gosi!) wrzuciła dziś zdjęcie sprzed 5 lat, swojego debiutu w 7. Półmaratonie Warszawskim, oraz temu, że mi Facebook z kolei podrzucił zapis treningu, jaki robiłem tego samego dnia (tak, używałem kiedyś funkcji automatycznego postowania treningów wprost na swoją tablicę), przypomniałem sobie o tym, kiedy zapragnąłem zostać biegaczem. 25 marca 2012 roku. Równo 5 lat temu. Ten jeden dzień, ten jeden trening zmienił bardzo dużo.

Moje początki biegania były bardzo powolne i niesystematyczne. Dzięki temu, że dość szybko kupiłem Garmina 305 (najbardziej kultowy zegarek biegowy wszech czasów) mogę w Endomondo i Garmin Connect prześledzić, jak nieregularnie i zrywami trenowałem w 2010 czy 2011 roku. Miesięczne dystanse są mniejsze niż to co robię dziś na pojedynczym treningu. Roczna suma za 2011 to znacząco mniej niż dowolny słaby miesiąc treningów w 2016 roku.

Przełom nastąpił właśnie 5 lat temu. Tytuł treningu, jaki zarejestrowałem 25 marca mówi: „Warszawa, 70min BW + 5min M + 10min BW”. Co z grubsza oznacza, że 70 min biegłem wolno (stąd BW), potem 5 min odpoczywałem w marszu (dopiero lata później oznaczenie M zmieni znaczenie z „Marsz” na „tempo Maratońskie”), by dokończyć trening kolejnymi 10 minutami wolnego biegu. Nie realizowałem wówczas żadnego sensownego planu treningowego. Biegałem jak miałem ochotę i jak organizm pozwalał. Biec przez półtorej godziny jednym ciągiem jeszcze nie byłem wstanie, stąd te 5 minut marszu.

To wszystko nie jest jednak ważne. Ważne jest to, co miało miejsce gdzieś koło 7 km tego treningu. Biegnąc pętlę Gocław – Most Siekierkowski – Wisłostrada – Most Łazienkowski – Gocław trafiłem na tłum biegaczy sunący razem ze mną przez jakiś kilometr. Ja jak zawsze chodnikiem, oni środkiem zamkniętej dla ruchu ulicy. To byli półmaratończycy z 7. Półmaratonu Warszawskiego. Wzięli mnie z zaskoczenia. Nie byłem wkręcony w bieganie na tyle, by śledzić kalendarz imprez w kraju, ani nawet we własnym mieście. Po prostu wyszedłem na trening i na nich wpadłem.

I przepadłem. To pierwszy taki dzień, pierwszy taki moment, że pomyślałem „Ja też tak chcę!”. „To mógłbym być ja, tam w tym tłumie”. „Dam radę!”. Jak już się przyznałem, pamięć często mnie zawodzi, ale to uczucie pamiętam do dziś. I tak z miejsca podjąłem plan, by przebiec następny półmaraton na wiosnę 2013 roku.

I stałem się biegaczem. Znalazłem bieg w którym chciałbym wziąć udział (10 km Biegnij Warszawo w październiku 2012), znalazłem na bieganie.pl plan przygotowujący do tego biegu (wydrukowany zawisł na lodówce i kolejno odhaczałem zrealizowane treningi), potem następny przygotowujący do półmaratonu, zapisałem się do drużyny biegowej, obozybiegowe.pl, której nadal jestem wierny. I po roku ten plan, który urodził się 25 marca 2012 roku od tego małego ukłucia zazdrości „Ja też tak chcę!” stał się faktem.

SAMSUNG DIGITAL CAMERA

Rok wcześniej przebiegłem niespełna 13 km w tempie 6:40 min/km. Rok później przebiegłem swój pierwszy półmaraton w czasie 1:47:43 (tempo 5:03 min/km!). Jutro stanę na starcie 11-tego półmaratonu w mojej amatorskiej karierze. Będzie życiówka, albo nie. Teraz to już urywanie sekund.

Natomiast ogromną radość daje mi poczucie, że będę brał udział w największym wydarzeniu biegowym w Polsce. I że być może w tłumie kibiców, przechodniów, przypadkowych osób przebiegających obok trasy, jak ja 5 lat temu, ktoś pomyśli „Ja też tak chcę!”.

PS. Zdjęcie postu to mój wieszak na medale, stan na koniec lipca 2013. Dziś wieszak ugina się pod ciężarem medali i czeka na odciążenie przez drugi (dedykowany biegom górskim), którego wiecznie nie mam czasu powiesić powyżej.