Debiut w Parkrun, gdy życiówka nie cieszy
Okazuje się, że nie każda życiówka cieszy. To dla mnie nowa i trudna lekcja. Ale po kolei. Start w Parkrun w parku Skaryszewskim miał być sprawdzianem przed przyszłotygodniowym biegiem na 10 km przy Warsaw Orlen Marathon. Przy okazji chciałem sprawdzić buty i skarpetki, ale najważniejsza była weryfikacja mojej szybkości. Piątki nie biegłem od niemalże roku. Dziesiątki – o ile nie liczyć specyficznych zawodów „górskich” w Falenicy – od 5 miesięcy. W zeszłym roku przygotowania maratońskie spowodowały u mnie ogromne spustoszenie w bieganiu na krótszych dystansach.
W tym roku już tak źle nie było. Ostatnie tygodnie po Maratonie w Rzymie nie były tak ciężkie jak okres pomiędzy Maratonem Warszawskim a Biegiem Niepodległości. Dwusetki na stadionie w tempie 3:20 nie przyprawiały o mdłości. Wejście na obroty wyższe niż tempo tlenowe 4:30 było możliwe. Jest jednak różnica pomiędzy treningiem a zawodami. Jest różnica pomiędzy interwałami a biegiem ciągłym na niewiele mniejszej intensywności.
Największą niewiadomą były buty. Nowo kupione Brooks Puredrift to najbardziej agresywne i minimalistyczne buty z całej linii Pure. Pianka w podeszwie jest cieniutka i pokrojona jak ser szwajcarski. Twardsza guma odporniejsza na ścieranie jest raptem w kilku newralgicznych miejscach. Cholewka też jest minimalistyczna, leciutka jak piórko, bez jakichkolwiek usztywnień. Należy wprost powiedzieć, że to but-nie-but. Do ekstremalnych sandałów zrobionych z jednego kawałka gumy trochę brakuje, ale niewiele. Przynajmniej z mojego punktu widzenia i mojego doświadczenia biegania w raczej konserwatywnych butach. Dwa treningi: 40 minut biegu spokojnego oraz trening z 1, 2, i 3-minutowymi przyspieszeniami potwierdziły, że nie jest łatwo. Czułem się pospinany i obolały. Mechanika ruchu w tych butach to coś zupełnie nowego. Coś, na co moje ciało nie jest jeszcze gotowe.
Mimo tego, zdecydowałem się dać Puredriftom szansę na biegu na 5 km. W końcu wydawały się stworzone do takiego szybkiego biegania. Buty na nogi, myk do garażu na rower i po 15min jestem w parku Skaryszewskim. Krótka rozgrzewka, pół kółka wokół parku z Piotrkiem, przywitanie z resztą drużyny obozybiegowe.pl i odmaszerowanie na start. Krótka pogadanka organizatora (miał o czym opowiadać, to jubileuszowy setny bieg!) i polecieliśmy. Piotrek, tydzień po maratonie, zapowiadał bardziej zachowawczą taktykę. Poleciałem więc przodem i do końca się nie zorientowałem, że praktycznie cały czas siedział mi na plecach. Nie było to zbyt koleżeńskie z mojej strony, ale na 5km nie ma co kombinować i się ustawiać. Leci się ile sił w nogach i płucach.
Pierwsze kółko (do zrobienia były ponad dwa i pół zakończone prostą przez park na koniec) szło świetnie. Nogi pracują, płuca też. Tempo przyzwoite, zgodne z oczekiwaniami, coś koło 3:56 jeśli można wierzyć Garminowi. Niestety oznaczeń organizatora nie ma. Lub nie potrafię ich znaleźć, bo asfalt na trasie w parku co i raz znaczą jakieś linie i cyferki. Tyle tu się biegów odbywa, że trudno dociec. Drugie kółko już wchodzi ciężej, pojawia się spięcie w brzuchu, kolka pod obojczykiem (uwierzcie mi, najboleśniejsza z możliwych), konieczność kontrolowania oddechu, by był głęboki i efektywny.
Najgorsze jednak dzieje się na ostatnim kilometrze. Czuję, jak prawe kolano sztywnieje a mój krok robi się pokraczny. Jakoś udaje mi się utrzymać dotychczasowe tempo odrobinkę poniżej 4 min/km, ale przecież nie o to chodziło! Końcówka miała być na maksa i miałem atakować wynik 18:59! Nawet jeśli wcześniej nie było idealnie, to ostatni kilometr po 3:40 jeszcze mógł wszystko wyrównać. Ale nic z tego. Ostry skręt w lewo i długa prosta w stronę pomnika, pod którym jest meta. Ponad 350 m, gdzie cel wydaje się już tak blisko! Noga już się nie zgina. Wyprzeda mnie jeden przeciwnik. Adrenalina rywalizacji zadziałała, ale tylko na moment. Płuca by jeszcze dały radę zrobić kilka głębszych wdechów. Ale jak tu biec, gdy solidne odbicie z tylnej nogi możliwe jest tylko w co drugim kroku?
Wpadam na metę wyprzedzony przez jeszcze jedną osobę i zatrzymuję stoper na 19:20 (późniejszy oficjalny wynik organizatora 19:21). Oznacza to życiówkę poprawioną o 20 sekund. Nie mogę iść. Kolano sztywne jak z drewna, ból po zewnętrznej stronie pod kolanem ostry jak jeszcze nigdy. Kuśtykam po „medal” z okazji 100-nej edycji w formie banknotu z Ludwikiem Waryńskim i po kubek z wodą. Ból nie jest mi obcy. Nigdy tak dokuczliwy, ale już się pojawił w mojej karierze. Doskonale wiem, co to i jak temu przeciwdziałać. ITBS, popularnie zwany „pasmem”. Napięcie pasma biordrowo-piszczelowego. Odpowiada za tą kontuzję spięty pośladek, czasem też łydka. Wyciągam się w siadzie na trawniku i z prawą nogą przed sobą staram się rozciągnąć pośladek. Ból jest coraz większy, ale wiem, że nie ma innej drogi. Do ziemi brakuje mi bardzo dużo, a to znaczy, że spięcie jest ogromne. Po dwóch minutach mogę jakoś zacząć chodzić, ale nadal z prawą nogą z mocno ograniczonym zakresem ruchów w kolanie.
Pamiątkowa fotka z drużyną, fotka wszystkich startujących i można się pakować na rower, którym tu przecież przyjechałem. Będzie ciekawie. Po paru ruchach jakoś udaje się kręcić korbą, choć tempo jest bardzo małe, a siła wkładana w pedałowanie minimalna. Jeszcze większym wyzwaniem są schody na drugie piętro. Dopiero wieczorem udaje mi się zmusić do sesji rozciągania. Czuję kolano aż do końca dnia i dzisiaj rano też nie pozwala o sobie zapomnieć. Zamieniam więc zaplanowany trening (10 km biegu spokojnego plus 3km biegu średnio intensywnego) na zajęcia na macie do jogi. Na ekran trafia David Procyshyn, zestaw na „Hips, Hamstrings and Lower Back”. Jest lepiej, to działa. Co potwierdza diagnozę i obraną ścieżkę.
Otwarte pozostaje tylko pytanie, czy tydzień wystarczy, by się zrehabilitować i pobiec na oczekiwanym poziomie 10 km? Wynik z Parkrun rozczarowuje, skoro celowałem w 18:59, ale samopoczucie podczas biegu oceniam dobrze. Jeśli tylko ITBS da żyć, tempo 4:00 min/km będzie do utrzymania przez 8 km. A potem będzie walka i próba charakteru, ale przecież o to chodzi w biegu na 10 km. Mimo wszystko czułbym się spokojniejszy, gdyby start w Parkrun poszedł, jak to sobie zaplanowałem: bez problemów i z idealnym 18:59 na stoperze. Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Tego też muszę się w bieganiu nauczyć, bo jak na razie było dla mnie wyjątkowo łaskawe.
Na koniec jeszcze krótkie recenzje, skoro spróbowałem nowego:
Parkrun
Świetna zabawa i bardzo dobrze zorganizowana impreza. Jako start kontrolny spełnia w 100% swoją rolę. Trasa wiarygodna, pomiar czasu zgodny z rzeczywistością pomimo braku chipów i innej zaawansowanej technologii. Rywali dość, by mieć się z kim ścigać, ale bez tłoku i z możliwością biegnięcia własnym tempem po pierwszych 20 metrach. Jestem pod szczerym wrażeniem idei tych biegów. Za darmo, co tydzień w tylu miejscach na świecie i w Warszawie (już cztery lokalizacje) można się pobawić w bieganie i pościgać. To była setna edycja w „Skaryszaku”, a jednak mój debiut. Jak to się stało, że przez dwa lata ani razu tu nie trafiłem? Nie mam pojęcia. Myślę, że nadrobię te zaległości jeszcze tej wiosny. Więcej informacji na stronie www.parkrun.pl/warszawa-praga/ oraz na ich profilu na Facebooku www.facebook.com/ParkrunWarszawaPraga.
Brooks Puredrift
Nie będę pisał recenzji po trzech biegach. Dwie uwagi na szybko. Po pierwsze, co możecie sami wysnuć z powyższego postu, to nie jest but dla każdego. Okazuje się, że pomimo kilku tysięcy wybieganych kilometrów mój aparat ruchu nie jest na nie gotowy. Nauczka jest na pewno taka, by tego typu obuwie wprowadzać do swojego repertuaru powoli, jako urozmaicenie bodźców treningowych, raz na tydzień-dwa. Mięśnie i ścięgna muszą się dostosować do nowego sposobu biegania i wzmocnić zanim będą gotowe do przyjmowania obciążeń, które dotychczas przyjmowała gruba warstwa pianki w bucie i jego niezliczone systemy.
Na pewno but jest wygodny i dobrze skonstruowany. W pierwszej chwili miałem obawy co do konstrukcji języka à la burito, jak się okazało niesłusznie. Nie uwiera, daje poczucie bezpieczeństwa, że nic nie lata i but nie spadnie z nogi. Dziwne jest uczucie związane z szeroką budową buta z przodu. Miejsca na palce jest więcej niż można by kiedykolwiek oczekiwać. Taki to trend w obuwiu minimalistycznym. Stopa ma mieć przestrzeń, by pracować. Mnie to jednak przeszkadza, bo potęguje wrażenie przy każdym kroku, że przód buta „klapie”. Im większe tempo, tym to uczucie mniejsze, ale do końca nie mija nigdy. Za pewno moja kulawa technika, którą trudno nazwać wzorową dla piewców biegania naturalnego, jest po części winowajcą.
Co więc zrobię z Puredriftami? Po pierwsze dam sobie odpocząć od nich. OWM pobiegnę w sprawdzonym Energy Boost, w których walenie z pięty o asfalt jest w pełni wybaczalne. Mam nadzieję, że w ten sposób odsunę, oby za granicę 10 km, punkt, w którym ITBS odezwie się znowu. A później postaram się znaleźć dla nich jednostkę treningową raz na dwa tygodnie, gdzie będą się sprawdzać, a ja do nich adoptować. Mam nadzieję, że z pozytywnym skutkiem dla mojej techniki biegowej i mięśni.
Jeśli kogoś zainteresowałem, to mój ulubiony sklep z butami, SportGURU ma promocję na Brooks i drugą parę można mieć za złotówkę. Tak właśnie stałem się posiadaczem Puredriftów. Więcej na http://sklep.sport-guru.pl/bieganie/buty/brooks_za_1_zl.html
Skarpetki Nessi
Po tym, jak kolejny raz udało mi się porwać sprane do cna skarpetki podczas próby ich założenia, postanowiłem skorzystać z promocji w Nessi i hurtem kupić sześć par. Promocja opiera się na rywalizacji w Endomondo – biegniesz „dychę” i im lepszy czas wykręcisz, tym większy masz rabat. Więcej na Endo. Kupiłem dwa modele: RSN i RMN. Oba to niskie skarpetki na lato.
RMN to z założenia produkt wyżej w hierarchii i bardziej zaawansowany. Panele na pięcie i wokół palców są grubsze. Jak rozumiem 'M” w środku nazwy to od „maraton”, a te wszystkie dodatki mają zapewnić większy komfort podczas długich treningów i zawodów. Moim zdaniem jednak jest odwrotnie. Dodatkowy materiał to źródło potencjalnych problemów, tak niepożądanych w starcie na 42,195 m.
RSN to model tańszy i moim zdaniem lepszy. Prosty, wyściełany tam, gdzie trzeba i ile trzeba, opinający tam, gdzie to kluczowe i tyle. Materiał oddychający idealny na lato. Wysokość również dla mnie idealna – czy planuję założyć opaski kompresyjne czy nie.
Po pierwszym kontakcie z Nessi mogę polecić tą firmę. Fajne wzory, kapitalne kolory, bardzo dobry kontakt z kupującym. Możecie sobie wyobrazić, że po złożeniu zamówienia odezwał się do mnie na FanPage’u jeden ze wspólników w spółce stojącej za Nessi i poprosił o upewnienie się i potwierdzenie, czy rozmiar będzie właściwy? Szok.
Fotografia tytułowa autorstwa Izy Klat, wolontariuszki Parkrun.