Ekiden 2015 – Indywidualnie masakra, drużynowo potęga!

Ekiden 2015 to przedziwna mieszanka uczuć i przeżyć. Patrząc na start z mojej osobistej strony: masakra. Dycha przebiegnięta w ponad dwie minuty gorzej od najnowszej życiówki sprzed dwóch tygodni, o dobrą minutę poniżej planu minimum. Drużynowo: potęga i dobra energia, że aż serce rośnie i chce się dalej biegać i działać. ITM Running Team maraton w szóstkę zrobił w 2:59:46 i zajął 53 miejsce Open (na ponad 700 drużyn), co przekracza wszelkie przypuszczenia i najśmielsze plany. Jak to możliwe i kto się złożył na ten sukces?

Wszystko zaczęło się od mojego pomysłu skrzyknięcia chłopaków i dziewczyn z firmy do biegu na 10 km przy okazji Orlen Warsaw Marathon. Kilkanaście maili i dogadałem z kim trzeba formę wsparcia dla startujących, produkcję firmowych koszulek i inne szczegóły. Wypalił nawet pomysł rywalizacji na Endomondo, gdzie za każdy wybiegany kilometr można było dostać los na loterii z główną nagrodą – bonem na buty biegowe. W sumie przez 100 dni 15 osób wybiegało ponad 3800km! Ostatecznie w Orlen Warsaw Marathon wystartowało 11 osób na dystansie 10 km i dwie w pełnym maratonie. U mnie skończyło się nową życiówką, o czym możecie przeczytać tu.

SONY DSC

Firmowa koszulka techniczna

Idąc za ciosem, od razu jak tylko otworzyły się zapisy, skrzyknąłem też drużynę firmową na Ekiden. Szybko znalazło się sześciu śmiałków. Po ocenie naszych możliwości, jako kapitan, rozpisałem dystanse i po cichu policzyłem na co nas stać. Porównałem wyniki z zeszłego roku i ośmieliłem się zasugerować, że stać nas na wdarcie się do pierwszej setki w klasyfikacji generalnej. Zmiana lokalizacji biegu z Agrykoli na Park Szczęśliwicki z jego krętymi i pofałdowanymi ścieżkami też nie wróżył szybkiego ścigania. Ale wszyscy mają takie same warunki.

Start drużyny ITM przypadł na drugą turę, niedziela 9 rano. Od samego świtu padało i prognozy nie pozostawiały złudzeń, że szybko nie przestanie. O 8:30 zaczęli się wszyscy zbierać, odebrałem po krótkim przemówieniu pałeczkę z chipem w środku do pomiaru czasu i pokrótce usłyszeliśmy o zasadach zmian i formule biegu. Paweł S. poszedł się rozgrzewać i punktualnie o 9 ruszył w solidnym tłumie 250 biegaczy i biegaczek. Chociażby z tego tytułu miał moim zdaniem najtrudniejsze zadanie. I do tego dziwny dystans: 7195 m. Ni to „piątka” ni „dycha”, nie bardzo wiadomo, jak to ugryźć.

Paweł ostatecznie wpada do strefy zmian punktualnie po 30 minutach, co zgadza się z jego i moimi przewidywaniami na ten bieg (ostateczny oficjalny wynik Pawła 30:41).

Paweł startuje w tłumie

Start. Paweł biegnie w tłumie

Drugie kółko Pawła S.


Pałeczkę od Pawła S. przejmuje Paweł M. Jest piekielnie mocny, ale dwa tygodnie po maratonie (3:15!) nic nie wiadomo. Zagadka polega również na tym, że biega regularnie dość krótko i nigdy jeszcze nie mierzył się na przypadającym mu dystansie 10 km. Cykam Pawłowi fotkę w strefie zmian, po 10 minutach, gdy kończy pierwsze kółko kolejną i lecę się trochę rozgrzać w biegu.

Paweł M. rusza na trasę. Za chwilę zgubi chip w pałeczce

SONY DSC

W locie. Widać moc i lekkość 😉


Do swojej zmiany staję punktualnie o 10:10. Gapię się jak zaczarowany na tablicę, na której migają nazwy drużyn, gdy zawodnik z pałeczka przebiega przez matę 200 m przed końcem swojej pętli. Jest! ITM Running Team, pętla 7. Kolejne cztery są moje. Nie jestem tego w stanie dokładnie policzyć, ale wydaje się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Wychodzę na środek strefy i wypatruję niebieskiej koszulki zza zakrętu. Sprawnie otrzymuję pałeczkę i ostrzeżenie od Pawła, że udało mu się zgubić chip, bo wypadł korek z pałeczki. Na wszelki wypadek dociskam korki z obu końców, ale chyba po swoim doświadczeniu Paweł docisnął je już bardzo mocno, bo mnie ta przygoda nie spotkała.

Trasa jest kręta, ale nie sprawdzają się moje obawy, że będzie ciasno. Po wielu już okrążeniach stawka rozciągnęła się na całej długości 2,5 km pętli. Problemy zdarzają się na wirażach (są takie co najmniej trzy,) gdy ktoś wolniejszy zdecyduje się biec maksymalnie po wewnętrznej. Ale i tak trzeba uważać, bo jest bardzo ślisko, a zakręty często wąskie i domykające się na wyjściu. Raz nawet zdarzyło się, że usłyszałem za sobą głośne szurnięcie i zobaczyłem kontem oka, jak 20 m za mną ktoś pełnym ślizgiem pojechał po chodniku aż zatrzymał się leżąc w trawniku obok trasy. Trasa odmierzona co 500 m, więc zdecydowałem się łapać międzyczasy każdego z kilometrów ręcznie. Pierwsze trzy jeszcze przyzwoite: 4:03, 4:05, 4:03. Szału nie ma, ale zgodnie z planem. Sapię jak lokomotywa, lekkie kolki wędrują po całym ciele: bark, brzuch, klatka piersiowa. Kolejne trzy kilometry to już 4:15, 4:14 i znów 4:15. Zdaje się że pod koniec drugiego kółka kawałek wzdłuż trasy dopinguje mnie Paweł, który skończył przede mną. Zdąży się pochwalić, że pobiegł 10 km poniżej 40 minut (czas oficjalny dokładnie 40:00). Na drugim podbiegu po trawie odezwało się kolano. Tak tak, bieg został poprowadzony w taki sposób, że do pokonania był spory podbieg na wał po trawniku. Z tego co wiem po kilkunastu kolejkach, gdy mokrą ziemię udeptało już sporo nóg, zrobiło się niebezpiecznie i trasa została wydłużona o kilka metrów, by jednak biec po schodkach obok feralnego podbiegu. Odruchowo starałem się oszczędzać nogę: jak tylko mogłem walić z pięty i nie podciągać nogi za wysoko pod pośladek przy wybiciu. Taktyka zadziałała, bo ból do końca się nie wzmógł, ale też nie ustąpił. Gdy po 6 km policzyłem, że już nawet 41:00 nie jest w moim zasięgu, motywacja spadła i kolejne kilometry weszły po 4:20-4:21. Dopiero na ostatnim wykrzesałem z siebie trochę woli walki i poleciałem po 4:00. Przekazuję pałeczkę Marcinowi L. i zatrzymuję stoper na wyniku 42:00. Beznadzieja. Kolano boli, ale mogę chodzić i zginać je w pełnym zakresie. Średnie tętno odczytane z zegarka również pokazuje, że nie dałem z siebie wszystkiego: 175 w porównaniu do 181 na Orlenie to przepaść. Powtórzę się: beznadzieja.

Kciuk w geście OK bardziej z przyzwyczajenia niż faktyczne odwzorowanie samopoczucia

Po mnie na trasę rusza Marcin L. Na Orlenie dwa tygodnie temu wykręcił 55 min z hakiem i, z tego co wiem, był to jego debiut w biegach ulicznych. Duża niewiadoma, ale poleciał bardzo dobrze, 5 km w 23:39, ponad minutę lepiej od moich ostrożnych prognoz. Jak widać na poniższym zdjęciu miał jeszcze zapas i dużo energii do wykorzystania. Entuzjazmu do biegania można Marcinowi zazdrościć 🙂

SONY DSC

Marcin L. tryska energią na finiszu

Piątą zmianę w sztafecie przejął Łukasz. Triatlonista, świeżo po obozie sportowym w Szklarskiej Porębie, apetyt na wynik miał ogromny. Sezon triatlonowy dopiero przed nim, ale biegowo już zdążył w tym roku sporo zrobić. 1:33 w Półmaratonie Warszawskim. Była walka i ostatecznie dobiegł na kolejną zmianę w czasie 19:48. Nie mnie ocenia,ć czy stać go na zakładane 18:59, ale skoro trenuje z trenerami Trienergy, to pewnie nie są to założenia z sufitu. Niemniej poprawa rok do roku (również Ekiden) o prawie 3 i pół minuty na 5 km robi wrażenie. Na marginesie tylko dodam, że rozmowa z Łukaszem zawsze wprowadza mnie w stan zdumienia. Triatloniści są z innej gliny. To ile i jak trenują jest dla mnie niewyobrażalne.

SONY DSC

Na drugiej pętli ledwo złapałem Łukasza w kadrze

Łukasz przekazuje pałeczkę Staszkowi, osobie, którą doprosiłem do drużyny w ostatniej chwili. Już po Orlenie (51:32) wiedziałem na co go stać. Na moje nieszczęście, obserwując moment startu, sprawdziłem czas i policzyłem błyskawicznie, że czas w okolicach 24 min daje naszej drużynie wynik poniżej mitycznej „trójki” w maratonie.

Strefę zmian opuszcza Staszek

SONY DSC

Staszek na trasie

Staję z aparatem na linii startu i mety. Kolejne osoby ją przekraczają, ale finiszujących na razie jak na lekarstwo. Sporo osób dopiero wybiega ze strefy zmian jako szóści w swoich drużynach, dużą owację dostaje Marek Tronina, szef Fundacji Maratonu Warszawskiego kończący sztafetę #BiegamDobrze. Ustawiam się tak, by widzieć jednocześnie ostatnią prostą i cyfrowy zegar odliczający czas. 2:58, kolejne sekundy lecą. Minuty przeskakują już na 59, gdy dostrzegam niebieską koszulkę Staszka. Razem z nim finiszuje jeszcze dwóch zawodników, co uruchamia we wszystkich nutkę rywalizacji i siły na naprawdę mocny finisz. 2:59:46 i pałeczka naszej drużyny po raz ostatni przekracza linię mety! Ostry finisz Staszka ma po fakcie dla niego jeszcze jeden plus, o dwie sekundy wygrywa z Marcinem L. 23:37 vs. 23:39. Mała rywalizacja zawsze w cenie!

 

SONY DSC

Ostry finisz Staszka! Zegar po lewej z pięknym wynikiem.

Na mecie chwila na gratulacje, omówienie wyniku i pamiątkowe zdjęcia na scenie przygotowanej przez organizatora. Humory dopisują wszystkim. Najmniej mi i Łukaszowi, bo jednak nasze cele pozostały dzisiaj daleko poza zasięgiem, ale wynik drużyny to duże pocieszenie. Już nawet nie chcę myśleć, co bym miał sobie samemu do powiedzenia, gdyby okazało się że do złamania trzech godzin brakuje raptem sekund, które powinny paść moim łupem. Za łatwo oddałem sekundy, gdy okazało się, że 40:59 nie będzie. Motywacja spadła i zamiast kilkunastu sekund górką wpadła cała kolejna minuta. Bardzo przypomina to scenariusz z Półmaratonu Warszawskiego w 2014 roku. Cztery tygodnie po zrobieniu w Wiązownej życiówki 1:31:26 atak na 1:30 okazał się niewypałem na 16 km po wbiegu na Agrykolę. Ale zamiast przytrzymać i chociaż wyrównać wynik sprzed miesiąca skończyło się na 1:32:35.

Wracając do Ekiden 2015. Nie był to start priorytetowy, zamiast odłożyć rower w tygodniu przed startem wręcz przeciwnie, cztery razy byłem w pracy rowerem i po raz pierwszy w sezonie dobiłem do 100 km na siodełku w tygodniu. Wiem że dla niektórych to śmieszne wartości, jeden lepszy trening, ale dla mnie to dużo i trudno mi w takiej sytuacji o świeżość w nogach. Ale mimo wszystko szkoda tego wyniku. Plus jest taki, że uczę się, że nie można mieć zawsze wszystkiego, co tylko sobie wymarzę. Poza tym z przytupem kończę sezon wiosenny. Wszystko, co było do poprawienia, od 5 km do maratonu, poprawiłem. Być może jeszcze na Ursynowie szarpnę się na wynik na „piątkę” ale Ekiden jest dla mnie pewną klamrą – koniec wiosny na asfalcie, czas na lato w górach. Teraz robię tydzień z butami do biegania „na kołku”, by dać odpocząć tak głowie jak i pasmu ITBS, które jednak nie daje za wygrana. I zaraz wracam do treningów, bo do Rzeźniczka zostaną trzy tygodnie.

Podsumowując, Ekiden to bardzo fajna impreza, w dobrej atmosferze. Zabawa była świetna pomimo pogody mocno „w kratkę”: czasem słońce czasem deszcz. Wcześniej zapowiadana trasa na Agrykoli na pewno byłaby korzystniejsza, ale nie było tak źle jak się obawiałem przed startem. Organizacja na medal, jak to na imprezach FMW. Pakiet mógłby być lepszy, bo wpisowe kosztuje nie mało. Ale widocznie, skoro firmy, a to one głównie startują, płacą, to widocznie nie ma to znaczenia. Koszulka ładna, tyle mogę powiedzieć. Nasz wynik, 53 miejsce w generalce i połamana trójka bardzo cieszą! Liczyłem na pierwszą setkę, a okazuje się, że 20 sekund zabrakło do pierwszej pięćdziesiątki. Jak na drużynę, gdzie tylko połowa składu trenuje regularnie i ma konkretne biegowe cele, a połowa biega dla przyjemności i bez planów, to kapitalny wynik. Ja jestem z chłopaków bardzo dumny!

SONY DSC

Chwila wygłupów

SONY DSC

Drużyna dumnie pręży piersi. Marcin L, Łukasz, ja, Staszek, Paweł M i Paweł S


Na koniec jeszcze chwila refleksji o szerzeniu swojej pasji. Start firmy w Orlenie i w Ekidenie kosztował mnie lekko licząc setkę wysłanych maili. Organizacyjnych ale i takich zwyczajnych, z pytaniami o to, jak się ubrać, co i kiedy biegać przed startem. Ale było warto! Obserwowanie na Endomondo treningów zaczynających kolegów i koleżanek daje ogromną satysfakcję. Mam nadzieję, że wielu z nich podtrzyma uzyskaną na wiosnę formę i że złapali bakcyla biegania i startowania. Wynik w Ekidenie daje solidnego kopa motywacyjnego, by biegać więcej i szybciej. Nie tylko mi. Mnie daje za to motywację, by dalej promować modę na bieganie. Nawet jeśli czasem jesteśmy my biegacze postrzegani jak sekta, a „biegactwo” w niektórych kręgach to obelga i pogardzana chwilowa moda „lemingów”. Bo na 10 osób, które wyjdą dzięki tobie na pierwszy trening, jedna naprawdę się wciągnie i zmieni swoje życie na lepsze. To nie frazes, to fakt, mam na to dowody.