Cele biegowe, po co nam one?
Do napisania tego wpisu zainspirowały mnie zapiski, jakie znalazłem w swoim arkuszu treningowym na zeszły rok. Odkąd rozpocząłem współpracę trenerską z Agnieszką, wypełniam co roku na początku sezonu „metryczkę zawodnika”. Zawiera ona podstawowe rzeczy jak waga, wiek, dotychczasowe wyniki na najpopularniejszych dystansach. Jest w niej również miejsce na rozpisanie najważniejszych startów w nadchodzącym roku oraz na opisanie swoich celów na zaczynający się sezon. Wszystko, zaczynając od metryczki na 2015 rok, trzymam w kolejnych zakładkach Google Spreadsheet, więc mam wgląd jak to wyglądało w przeszłości. Przystępując do wypełniania metryczki na 2017 skopiowałem zakładkę „2016” i co się okazało? Że wszystko jest aktualne. Bo wpisałem tam, kolejno:
1 | Półmaraton < 1:26 | ||
2 | 10km 38:30 | ||
3 | Maraton < 3:00 |
Do wyznaczonego wyniku w półmaratonie zabrakło sporo, na wiosennym Półmaratonie Warszawskim dokłanie 45 sekund. Z celem na 10 km jest jeszcze gorzej, bo nie tylko nie zszedłem do 38:XX, ale nawet nie złamałem 39:30. W Łodzi na Ale Run wybiegałem „tylko” 39:34. Z maratonem sprawa oczywista, skończyło się na 3:06:05, ale już stając na starcie wiedziałem, że nie ma szans na „trójkę”, nawet 3:05 okazało się zbyt optymistyczne.
I wiecie co jest najlepsze? Że wcale mnie to nie martwi. Cele rok temu wpisałem na wyrost. Przeszarżowałem, mówiąc wprost. Ale nie oznacza to bynajmniej, że 2016 był kiepskim rokiem jeśli chodzi o moje bieganie. Zwróćcie uwagę, że te wypisane z matematyczną precyzją cele nie uwzględniały w ogóle startów górskich, ale tyle ich przecież było! I poza ostatnim (wnioski też już wyciągnięte!) poszły mi wyśmienicie.
Dlatego w tym roku ta tabelka wygląda trochę inaczej:
1 | Poprawa na dystansach 5 – 21 | ||
2 | Maraton < 3:00 | ||
3 | Wyrównanie rozrachunków z B7D | ||
4 | Nieprzerwana radość z biegania |
Nie ma co owijać w bawełnę. Chcę złamać mityczną trójkę. Pierwsza i ostatnia próba będzie na wiosnę, bo rok 2015 pokazał, że nie da się pogodzić gór w lato z maratonem na jesień. I chcę się poprawiać na asfalcie w ramach przygotowań do maratonu. Ale nie widzę potrzeby w tym momencie deklarowania jakie mają to być wyniki. Okrągłe 20 min na 5 km i 40 min na 10 km mam już zdobyte. Następne progi, poza tym maratońskim, nie są już tak magiczne i nie kręcą tak bardzo. Będę startował, będę się starał urywać kolejne sekundy, bo pewnie już nie minuty. Ale muszę się oswoić z myślą, że szybki postęp już zrobiłem i dalej nie będzie już tak łatwo. Jeśli na początku lata będę miał choćby o kilka sekund lepsze wyniki na 10 km i w półmaratonie, sezon asfaltowy uznam za udany. Bezpowrotnie skończyły się czasy „Co start to życiówka”.
A nauczony tym, jak rozpisałem cele rok temu, w tym roku dopisałem jeszcze dwa: Solidny występ na 100 km w Biegu 7 Dolin i radość z biegania. Bo tę radość zamierzam czerpać tak samo z treningów, startów w biegach małych i dużych, w górach jak i z poprawy wyników.
I bez takiego napinania się na cyferki. Czy z życiówką 38:30 będę szczęśliwszy niż z 38:40, 38:50 czy nawet 39:20? No właśnie.
Od dwóch lat już wiem, że nie da się złapać dwóch srok za ogon, co nie przeszkadza mi dalej próbować i dalej trwać w rozkroku między asfaltem i jego matematyczną precyzją wyników, a górami i radością ze ścigania się z samym sobą i swoimi granicami w biegach ultra.
Nie odpowiedziałem jednak jeszcze na tytułowe pytanie po co nam cele biegowe? Czy byłem głupi, że wpisałem cele, których nie dałem rady zrealizować? Wcale tak nie uważam. Bardzo się cieszę, że odnalazłem ten zapisek w swoim arkuszu, bo jest to pewnego rodzaju znak czasu. Znak tego, że rok temu chciałem się motywować przez matematycznie precyzyjne cele. I znak tego, że musiało mi się to w międzyczasie zmienić, skoro tak ochoczo się rzuciłem w biegi górskie i skoro wcale nie uznałem sezonu biegowego 2016 za porażkę czy czas stracony.
W bieganiu każdy z nas musi znaleźć to, co go motywuje do treningu. Szczególnie zimą, gdy dzień krótki, pogoda koszmarna… warto wiedzieć co jest tym motywatorem, który jest w stanie nas wyciągnąć z ciepłego łóżka i pogonić w ciemny, mokry, zimny poranek. U mnie przez długi czas tą motywacją była ciągła poprawa wyników. Szczególnie na atestowanych trasach, gdzie porównanie z samym sobą z przeszłości, ale też innymi biegaczami jest znacznie łatwiejsze. Tak też było w zimie 2015/2016 i dało to swój efekt, bo w końcu wynik w półmaratonie poprawiłem rok do roku o prawie dwie minuty.
W tym roku znacznie lepszym motywatorem jest dla mnie myśl, że dobrze przygotuję się do maratonu, ale także że podbuduję swoje siły potrzebne do rozprawienia się ze stukilometrową trasą Biegu 7 Dolin. I że bez kontuzji, na większym spokoju będę mógł kontynuować pasję biegania, w każdych warunkach, na wszystkich dystansach. Tak rekreacyjnie jak i w zawodach.
Tak czy inaczej, uważam, że fajnie co roku zrobić sobie taki sprawdzian własnych pomysłów na bieganie na nadchodzący rok i w postaci listy celów zapisać na kartce. I wrócić do tego rok później. Ciekawych rzeczy się można dowiedzieć o sobie samym.